Kim NIE jest lekarz weterynarii?

Kiedy zaczynałam pracę nad blogiem obiecałam sobie, że będę publikować regularnie na nim teksty. Nie ukrywam że jest to dla mnie dość duże wyzwanie bo doba mi się kurczy powoli. Ale postanowienie noworoczne jest, głupio dać ciała na samym początku 😉  Na pomysł dzisiejszego tekstu wpadłam ostatnio przy stole wigilijnym i myślę że będzie on bardzo ważny dla niektórych z was mimo iż tradycyjnie utrzymany będzie w dość żartobliwym tonie. 

Dziś moi drodzy słów kilka o tym kim NIE jest lekarz weterynarii i dlaczego nie warto przeceniać swojego. 

No to jedziemy … 

  1. Dietetykiem – serio kiedy wracam teraz do wspomnień z lat studenckich to nie pamiętam ani jednej godziny zajęć z dietetyki mimo że przedmiot taki (chyba) mieliśmy. Prawda jest niestety taka że o żywieniu zwierząt nas lekarzy weterynarii się nie uczy także dietetycy z nas raczej kiepscy. U nas w domu na przykład żywieniem zwierząt zajmuje się wyłącznie mój mąż, który siedzi na forach czyta, rozkminia i wdraża w życie. Także jeżeli idziecie po poradę dietetyczną do lekarza to nie dziwcie się jeżeli będzie ona zupełnie średniej jakości. Odstępstwem od tej reguły są oczywiście lekarze, którzy doszkalają się w dziedzinie żywienia zwierząt natomiast tych jest raczej mniej niż więcej. Dodatkowym smaczkiem jest to, że lekarze którzy są posądzeni o zaprzedanie duszy big farmie karmowej zalecają tą a nie inną karmę nie ze złej woli ale z faktu że w kwestii dietetyki mówi się na studiach wyłącznie o nich
  2. Behawiorystą – nie ma się co dziwić że powstało zupełnie odrębne studia z zakresu behawiorystyki gdyż dziedzina ta rozwija się bardzo prężnie w weterynaryjnym świecie. Niemniej znów wrócę do lat studenckich kiedy to jedynymi zajęciami z behawiorystyki był fakultet czyli taki przedmiot który można było sobie wybrać spośród wielu innych i nie był on wcale obowiązkowy. U nas dodatkowo prowadzony był przez osobę z katedry biochemii. Dla niewtajemniczonych behawiorysta to osoba, która zajmuje się zaburzeniami zachowania zwierząt. I oczywiście lekarz weterynarii i behawiorysta muszą ściśle współpracować natomiast jest absolutnie niewskazane aby jeden drugiemu wchodził w kompetencje. Problemy ciała do lekarza, problemy duszy do behawiorysty. Inaczej nie da rady. Znowu do wyjątków należy zaliczyć lekarzy szkolących się dodatkowo z behawiorystyki natomiast wśród moich znajomych mam tylko jedną lekarkę która jest równocześnie behawiorystą COAPE. 
  3. Zoofizjoterapeutą – moja wiedza na temat tej dziedziny kończy się w momencie, gdy mówię klientom o potrzebie zastosowania zabiegów rehabilitacyjnych gdyż  zwierzę jest na przykład po zabiegu ortopedycznym. Także jeżeli jestem w stanie swoją wiedzę zmieścić w tych czterech linijkach – uwierzcie mi nie chcecie abym wam doradzała w tej kwestii. 
  4. Alfą i omegą – czytałam gdzieś w jakimś artykule popularnonaukowym że w obecnych czasach stan wiedzy ilościowo podwaja się w ciągu 5 lat. To znaczy że w ciągu najbliższych 5 lat odkrytych zostanie tyle samo rzeczy, zjawisk, i korelacji naukowych co od samego początku początków aż do dzisiaj …. (Wiem, też nie mogłam uwierzyć). Również w weterynarii widać, że coraz wyraźniej zaczynają się wśród lekarzy zaznaczać specjalizacje w coraz to węższych dziedzinach. Ja na przykład w ogóle nie zajmuje się ortopedią bo do tego to trzeba być magikiem tak samo jak do bycia okulistą czy hematologiem. Także jeżeli ktoś wam poleca lekarza, który jest dobry ze wszystkiego to z dużą dozą pewności mogę powiedzieć że nie jest on raczej specjalistą w żadnej z tych dziedzin. Po prostu się tak nie da. Choćbyśmy nie spali, tylko pracowali (choć niekoniecznie) i czytali mądre książki to wciąż nie starczyłoby czasu aby zdobyć całą aktualną wiedzę weterynaryjną. Dlatego pies i kot w 2020 roku w przeciwieństwie do Reksia z lat 80-tych ubiegłego wieku ma mądrego lekarza prowadzącego (taki odpowiednik ludzkiego lekarza pierwszego kontaktu) który w razie potrzeby jest w stanie skierować swojego pacjenta na konsultację specjalistyczną. 
  5. bogiem – i mówię tu o bogu w jakimkolwiek wydaniu czy w jakiejkolwiek religii. Sens moich słów jest taki, że w pewnym momencie medycyna się kończy i nie jest tak że im bardziej będziemy chcieli tym bardziej będzie ta medycyna elastyczna. Uwierzcie mi, że chciałabym mieć siłę wskrzeszania zmarłych, usuwania nowotworów, odradzania narządów. Chciałabym mieć magiczny lek którym wyleczę wszystkich ze wszystkiego. I sami już czytając te słowa wiecie do czego zmierzam … czasami mimo tego że my dajemy z siebie wszystko jako lekarze i wy dajecie z siebie wszystko jako opiekunowie to w ramach tego najlepszego dreamteamu nie jesteśmy w stanie wyrwać zwierzaka że szponów Śmierci. I są łzy, I cała gama różnych emocji. Ale uwierzcie mi nie ma nic gorszego niż słuchanie zarzutów o błąd w sztuce lub niedopilnowania procedur zaraz po tym gdy pół nocy analizowałam ostatnie kilka miesięcy leczenia waszego zwierzaka nad butelką wina zmieszanego z przygnębieniem. I tylko dlatego że w ten sposób szukacie* pocieszenia, winnego, wytłumaczenia i ulgi. 

    * chociaż wiem, że pewnie Ci, którzy będą ten tekst czytać są bardziej świadomymi opiekunami i akurat ich ostatni akapit nie dotyczy